Pojedynek I
Walczący: Drache, Rogogon
Motyw przewodni: Jabłko
Pairing: Adommy
Czas trwania pojedynku: 23.09 - 7.10.2013
Zasady oceniania prac:
*pomysł - max 5pkt,
*realizacja tematu - max 5pkt,
*styl pisania, błędy - max 5pkt,
*ogólne wrażenie, moja ocena - max 5pkt.
Maksimum punktów do przyznania - 20.
Zapraszamy do lektury i oceny opowiadań!
***GŁOSOWANIE ZAMKNIĘTE***
***GŁOSOWANIE ZAMKNIĘTE***
Tekst I
- Jabłka! Przynieś więcej jabłek!
Tommy przewrócił oczami i z całych sił powstrzymując się
przed znaczącym westchnięciem, wyszedł z kuchni i powłócząc nogami poszedł do
spiżarni po kolejny już koszyk słodkich owoców. Chwycił wiklinową łubiankę i
już miał wracać do swojego ukochanego walczącego z czasem w pomieszczeniu obok,
kiedy jego uwagę przykuła butelka stojąca na najwyższej półce.
Wspiął się na palce i sięgnął po nią, przysuwając bliżej
kinkietu nad drzwiami, aby przeczytać etykietę.
Kalifornijskie czerwone półwytrawne. Ulubione Adama.
Tommy wziął butelkę ze sobą i zamknął drzwi, wracając z
powrotem do kuchni. Miał nadzieję, że po lampce wina Adam się nieco uspokoi, bo
teraz – choć starał się po sobie tego nie pokazywać i zaprzeczyłby, gdyby Tommy
go o to oskarżył – był prawdziwym kłębkiem nerwów.
Adam zajmował niemal cały stół stojący pod ścianą w ich
małej kuchni, jednak różne „niezbędne” mu sprzęty porozkładane były na każdej
wolnej przestrzeni. Różnej wielkości blachy i formy do ciast, mąka, cukier,
kilka pustych już pudełek po jajkach... Tommy wyobrażał już sobie jak długo
będą to wszystko sprzątać.
Przygotowywał szarlotkę – ulubione ciasto jego mamy oraz
Tommy’ego, a także jedyne, które tak naprawdę umiał wykonać. Robił je
fenomenalnie, choć niezwykle rzadko. Dzisiejszy dzień był jednak okazją jedyną
w swoim rodzaju, więc szarlotki nie mogło na stole zabraknąć.
Bojąc się przeszkodzić mu w pracy, postawił koszyk na
wysokim barowym krześle stojącym przy stole i przeszedł szybkim krokiem na
drugi koniec kuchni. Otworzył przeszkloną szafkę i wyjął z niej wysoki
kieliszek do wina, po czym wyciągnął z szuflady korkociąg.
Postawił przed Adamem napełniony kieliszek i usiadł na
drugim stołku, tuż obok koszyka z jabłkami.
Brunet spojrzał znad wyrabianego właśnie ciasta i uśmiechnął
się z wdzięcznością, jednak przez jego twarz przebiegł cień kiepsko ukrywanego
zdenerwowania.
- Dzięki, słońce.
Ubrudzoną mąką dłonią odgarnął z twarzy niesforne kosmyki
włosów; na policzku i brodzie pojawiła się biała smuga. Sięgnął po wino i
wychylił cały kieliszek naraz. Westchnął z ulgą i uśmiechnął się słabo.
- Lepiej? – Tommy napełnił ponownie kieliszek i odstawił
butelkę. Dwa w zupełności wystarczą.
- Zdecydowanie. – Niebieskie oczy były dużo bardziej
spokojne, niż jeszcze chwilę temu. Adam podparł się obiema rękoma o stół i
odetchnął głęboko.
- Nie denerwuj się, będzie dobrze.
- Łatwo ci mówić, nasi rodzice przychodzą dziś na
najważniejszą w naszym życiu kolację. – Ustalili, że zaproszą rodziców Adama
oraz rodziców Tommy’ego na wspólne przyjęcie, bo teraz żaden z nich nie miał
siły mierzyć się z nimi wszystkimi w pojedynkę.
– Nie ma czasu, żeby się jakoś psychicznie przygotować! – Adam znów
zaczynał panikować. Tommy podsunął mu kieliszek, który piosenkarz niemal
natychmiast opróżnił.
- Wiedziałeś o tej kolacji od tygodnia. – Próbował przekonać
go rozsądnymi argumentami.
- To jest poważna sprawa, trzeba więcej czasu.
Tommy machnął ręką. Ta dyskusja widocznie nie miała sensu,
zwłaszcza teraz, kiedy Adam denerwował się taką rozmową.
- Po prostu się uspokój. – Wstał i pocałował go w czoło.
Odebrał z jego rąk pusty kieliszek i wstawił do zapełnionego naczyniami zlewu.
- Denerwujesz się byle głupotą,
osiwiejesz zbyt szybko.
- Uważasz, że to, co chcemy im powiedzieć to głupota?
Odwrócił się i spojrzał ze zdziwieniem na Adama. Zmieniło
się coś w jego spojrzeniu; oczy rozjarzyły się gorąco, jednak nie w pozytywnym
tego słowa znaczeniu.
- Dobrze wiesz, że nie to miałem na myśli. – Odpowiedział spokojnie Tommy.
Adam założył ręce na piersi, wyraźnie zdenerwowany. - Nie?
Nie sądzisz, że to drobnostka? A może uważasz, że robimy źle?
- Adam, uspokój się.
- Nie mów mi, co mam robić, Tommy. Przykro mi, że dla ciebie
małżeństwo to głupota, a dla mnie rewolucja. – Wyprostował się i spojrzał na
niego z wysoka; był widocznie urażony. – Może jednak tego nie chcesz? Mamy
wszystko odwołać?
Tommy przygryzł wargę, aby nie powiedzieć kilku słów za
dużo. Adam był zdenerwowany i nie mówił tego, co naprawdę myślał. A nie mogli
teraz zacząć się kłócić, Tommy nie mógł dać się w to wciągnąć. Musiał być tym,
który nie straci teraz w emocjach głowy.
- Adam, jesteś teraz zdenerwowany, nie myślisz trzeźwo. –
Potarł palcami skronie, czując narastający ból głowy. - Zostawiam cię na razie.
Ochłoń, okej? Pogadamy później.
Wyminął ukochanego i wyszedł z kuchni. Przeszedł przez
korytarz i wszedł do ich sypialni, zamykając za sobą drzwi.
Minął łóżko, zajmujące niemal całą przestrzeń małego
pomieszczenia i usiadł wśród pudeł przygotowanych już do przeprowadzki. Kupno
dużego domu w West Hollywood było jedną z rzeczy, o których chcieli dziś ich
rodzicom powiedzieć. Drugą, naturalnie, były ich zaręczyny. Tommy oświadczył
się tego samego dnia, w którym takie związki zostały w Kalifornii ponownie
zalegalizowane. Byli tym wszystkim niewiarygodnie podekscytowani, jednak im
bliżej było do dzisiejszej kolacji, tym mniej radosny, a bardziej zdenerwowany
stawał się Adam. Tommy pomyślał, że właśnie osiągnął swój szczyt.
Nie był na niego zły; doskonale wiedział, że to dla niego –
dla nich – duży krok i chciał, aby dziś wieczorem wszystko było idealne.
Wiedział, że przemawiają przez niego nerwy i że wcale nie myśli tego, co chwilę
wcześniej niemal wykrzyczał. Adam miał wybuchowy temperament, a rolą Tommy’ego
było bycie dla niego podporą i ukojeniem. Miał być przeciwwagą dla jego
szaleństw, głosem rozsądku, jednak najwyraźniej była to zbyt duża sprawa, aby
mógł coś zdziałać. Adam sam musiał dojść do wniosku, że niepotrzebnie wszystko
wyolbrzymia.
Jednak Tommy zupełnie nie rozumiał jego zdenerwowania. Miał
najwspanialszych rodziców, jakich można sobie wymarzyć, bezwzględnie go wspierających.
Nie mrugnęliby okiem nawet, gdyby oznajmił, że rzuca karierę i przeprowadza się
na farmę w Alabamie, aby założyć hodowlę owiec.
Zerknął na zegarek i zorientował się, że ma jedynie nieco
ponad godzinę do przyjścia gości. Wszedł do łazienki i wziął szybki, chłodny
prysznic. Pomyślał, że taka zimna kąpiel przydałaby się teraz Adamowi.
Stał w łazience z owiniętym wokół bioder puszystym
ręcznikiem i układał zwykle roztrzepane blond kosmyki, słuchając krzątającego
się po kuchni Adama. Czuł przedostający się każdą wolną szczeliną fantastyczny
zapach piekącej się właśnie apetycznej szarlotki.
Zdążył ubrać się – i wcisnąć w elegancką koszulę na gorącą
prośbę Adama – i stanąć przed szufladą z biżuterią, aby wybrać jakiś pasujący
do stroju dodatek, gdy ze strony drzwi dobiegł go cichy głos jego ukochanego.
- Denerwuję się. Chcę żeby wszystko poszło dobrze.
Odwrócił się, aby na niego spojrzeć, a roztaczający się
przed nim widok zaparł mu dech w piersiach. Czarna, jedwabna koszula miękko
układała się na barkach i torsie, a ciemne spodnie podkreślały szczupłe, długie
nogi właściciela. Hipnotyzujące, promieniście niebieskie oczy zawsze były zgubą
Tommy’ego.
Odwrócił się, aby wyjąć z szuflady naszyjnik, który dostał
od Adama kilka tygodni temu. Założył go na szyję i zerknął kątem oka na swojego
narzeczonego.
W ozdobionych ciemnym makijażem oczach widział poczucie winy
i wyrzuty sumienia.
- Wiem. – Odpowiedział, odwracając się z powrotem w jego
stronę. – A ty wiesz, czego ja teraz chcę.
- Wiem. – Adam wziął głęboki oddech i dodał – Przepraszam.
Naprawdę mi przykro, że zachowałem się w taki sposób.
- Nie gniewam się.
Adam usiadł na łóżku i zamrugał ze zdziwieniem. - Więc po co
chciałeś, żebym to mówił?
- Uczę cię mówienia o uczuciach. – Wzruszył ramionami Tommy
i zamknął szufladę z biżuterią. - I
przepraszania.
- I jak mi idzie? – Uśmiechnął się słabo Adam.
- Coraz lepiej. – Uśmiechnął się, po czym usiadł mu na
kolanach i odgarnął z oczu niesforne kosmyki czarnych włosów. – I błagam, nie
przejmuj się tak. Masz najbardziej wspierających rodziców. To o moich
powinniśmy się martwić.
- Jeśli mamy nie martwić się o moich, to tym bardziej nie
będziemy się przejmować twoimi. – Adam pogłaskał go po świeżo ogolonym
policzku. - Uwielbiają mnie.
Zaśmiał się głośno, a Tommy mu zawtórował. - A kto ciebie
nie uwielbia?
- Na pewno nie ty… - Wymruczał Adam, delikatnie popychając
ukochanego na łóżko. Wspiął się na niego i pocałował głęboko, powodując u niego
głośne westchnięcie.
Płynnie przeszedł do naznaczania pocałunkami drogi wzdłuż
szyi. Właśnie zaczął rozpinać jego koszulę, kiedy rozległ się dzwonek do drzwi.
Adam prychnął z rozdrażnieniem, jednak nie przerwał
odpinania kolejnych malutkich guzików, a miękkie usta wciąż pieściły gładką
szyję i powoli pojawiający się zza rozpinanej koszuli tors.
- Adam… - Tommy nieskutecznie i bez większego przekonania
starał się przemówić ukochanemu do rozsądku, podnosząc się nieco na łokciach. –
Już przyszli! A my w ogóle nie jesteśmy got… Och! – Westchnął, gdy Adam złożył
pocałunek na dole jego brzucha, tuż nad linią spodni, wiszących nisko na jego
biodrach. - Trzeba przygotować stół,
posprzątać kuchnię… - Zadrżał, bo brunet zaczął rozpinać mu pasek przy
jeansach. – A ja dodatkowo potrzebuję chwili w łazience. Najlepiej zimnego
prysznica.
Adam zachichotał, ale posłusznie odsunął dłonie od krawędzi
slipek Tommy’ego, które właśnie miał zamiar ściągnąć.
- Shh… Zrelaksuj się. – Popchnął go ponownie do pozycji
leżącej. – Sprzątnąłem kuchnię, nakryłem do stołu… - Po każdym słowie obdarzał
Tommy’ego krótkim, słodkim pocałunkiem w szyję. – Wyjąłem z piekarnika ciasto i
przeprosiłem mojego narzeczonego za bycie kompletnym idiotą. – Złączył ich usta
w krótkim, słodkim pocałunku, po czym uśmiechnął się i pomógł zapiąć guziki
koszuli.
- Więc co pozostaje nam do zrobienia? – Zapytał Tommy,
kręcąc z uśmiechem głową i wstając za Adamem z łóżka, aby poprawić zostawioną
przez nich w nieładzie pościel.
- Ja przywitam gości. – Powiedział brunet, ruszając w stronę
drzwi. Zatrzymał się w nich, patrząc przez ramię na blondyna. – A tobie
rzeczywiście przyda się chłodny prysznic. – Zachichotał, po czym wyszedł na
korytarz, zostawiając Tommy’ego pół-rozbawionego, a pół-poirytowanego stanem, w
jaki wprawił go jego narzeczony.
Z silnym wzwodem wszedł do łazienki i zamknął za sobą drzwi.
Odkręcił kurek z zimną wodą i drżąc wszedł do kabiny, pozwalając, aby lodowate
strugi ulżyły jego rozpalonemu ciału.
*
Kilkanaście minut później wślizgnął się do salonu i
przywitał z rodzicami Adama, podziwiającymi kolorowy, kryształowy żyrandol,
który Adam i Tommy dostali od Brada z okazji kupna nowego domu. Leżał na
futrzanym dywaniku, dokładnie zabezpieczony, bo nie było sensu wieszać go w
starym mieszkaniu, skoro za niespełna miesiąc mieli się już wyprowadzać.
- Dzwoniła twoja mama. – Powiedział Adam, wręczając
Tommy’emu kieliszek wytrawnego wina. – Spóźnią się, powinni niedługo być.
Blondyn pokiwał głową, i nagle, zupełnie niespodziewanie,
poczuł przyspieszone bicie serca i zimny pot na karku. Najwyraźniej panika,
która opuściła już całkowicie Adama, właśnie przeniosła się na niego.
Obserwując rodziców debatujących nad idealnym miejscem do
powieszenia żyrandola, Adam objął Tommy’ego ramieniem i poczuł, że blondyn
zaczyna drżeć. Jedno spojrzenie w czekoladowe oczy wystarczyło, aby rozpoznał w
nim to, z czym sam walczył jeszcze kilka godzin temu.
Nalał mu drugi kieliszek wina. – Nie denerwuj się, słońce. –
Przytulił go mocniej i pocałował w czubek głowy. – Błagam, jeśli ty
spanikujesz, to pomyśl, co stanie się ze mną. – Potarł uspokajająco jego ramię.
– A wtedy ani twoi, ani moi rodzice nie dadzą sobie z nami dwoma płaczącymi
rady.
Mając przed oczami tę niemal apokaliptyczną wizję, Tommy
mimowolnie się uśmiechnął. Widząc to, Adam pocałował go w skroń i stanął
naprzeciw niego, aby delikatnie ująć jego twarz w swoje dłonie.
- Wszystko będzie dobrze. – Powiedział tak cicho, że Tommy
ledwie go usłyszał. – Przysięgam. Zrobię wszystko, aby tak było. – Chciał
sprawić, aby w łagodnych, ciemnych oczach znów zawitał spokój. – Uwierzysz mi,
że tak się stanie?
Tommy pokiwał głową, a jego oczy rozbłysły radośniejszym
światłem. – Dziękuję. Nie wiem, co bym bez ciebie zrobił. – Wyszeptał, wtulając
się ufnie w klatkę piersiową Adama, wdychając zapach jego perfum. Mocna,
piżmowa woń uspokajała go, a silne ramiona ukochanego dawały poczucie
maksymalnego bezpieczeństwa.
Rozległ się dźwięk dzwonka do drzwi. Tommy odsunął się nieco
od Adama ze słabym uśmiechem, lecz o wiele już pewniejszym spojrzeniem.
- Otworzę.
Zniknął w korytarzu, a chwilę później wrócił w towarzystwie
swoich rodziców. Adam wraz ze swoimi rodzicami powitał ich serdecznie i wręczył
napełnione czerwonym winem kieliszki, a Tommy zaprosił wszystkich do nakrytego
już stołu.
- Szarlotka wygląda fantastycznie. – Leila uśmiechnęła się
ciepło do syna.
Adam sięgnął pod stołem po dłoń Tommy’ego i splótł ich palce
ze sobą. Blondyn spojrzał na ukochanego i pokiwał z uśmiechem głową.
Piosenkarz objął go ramieniem i zwrócił się do zebranych
przy stole najbliższych.
- Chcemy wam o czymś powiedzieć.
*
- Zostawiłeś mnie tam!
Adam wślizgnął się do spiżarni i zamknął za sobą drzwi.
Spojrzał w dół, na siedzącego na podłodze Tommy’ego, który zajadał się
podkradzioną w ostatniej chwili ze stołu szarlotką.
- Skąd miałem wiedzieć, że tak się nakręcą, że zaczną
planować nam cały ślub?
- A skąd ja miałem wiedzieć? – Usiadł przy nim, a Tommy
podsunął mu kawałek ciasta. Pokręcił głową i sięgnął do koszyka po jabłko,
jedno z tych, których nie zużył do wypieku. – Kiedy się wymykałem, nasze mamy
wybierały fasony sukienek druhen.
Tommy wzdrygnął się i milczał. Ich rodzice nie tylko nie
zaoponowali, gdy wyjawili im swoje plany, ale ucieszyli się, że wreszcie się na
to zdecydowali. Mama Tommy’ego popłakała się ze wzruszenia, Leila i Eber
zaczęli zastanawiać się nad najlepszym miejscem na ślub i wesele, a tata
Ratliff obiecał, że weźmie kilka dni urlopu i pomoże im w przeprowadzce.
- Wiedziałem, że tak to się skończy. – Powiedział w końcu
Tommy, otrzepując dłonie z okruszków ciasta. – Nie dadzą nam żyć, nie
pozbędziemy się ich.
- Najwyżej zostaniemy w tej spiżarni
aż do ślubu. – Wzruszył ramionami Adam, spoglądając pogodnie na narzeczonego. –
Albo i dłużej.
Tommy przysunął się bliżej bruneta i położył dłoń na jego
policzku. Spojrzał prosto w ciepłe, radosne oczy w kolorze błękitu i powiedział
z uśmiechem:
- Nie przeszkadza mi to.
Po czym pochylił się i złączył ich usta w pełnym uczucia
pocałunku, a nadgryzione ledwie jabłko wypadło z dłoni Adama i potoczyło się
pod szafkę.
***
Tekst II
Wraz
z głośnymi dźwiękami gitary kolejne słone krople zeskoczyły z
włosów na podłogę, rozbijając się o jej powierzchnię. Były to
jednak już ostatnie z nich. Próba dobiegła końca.
Struny
zadrżały pod wpływem silnego szarpnięcia, a przeraźliwy zgrzyt
przeszył powietrze. Lubił tak kończyć występ. Ściągając na
siebie uwagę wszystkich obecnych.
-
Tommy, do cholery!
-
Pogięło cię?!
Uśmiechnął
się pod nosem jak zawsze, gdy słyszał podirytowane głosy
przyjaciół. Uwielbiał ich drażnić, a zresztą… ‒ I tak mu
wybaczą.
Po
krótkiej wymianie zdań większość członków zespołu udało się
do garderoby. Gitarzysta pozostał jeszcze za kulisami. Z czułością
doprowadzał swoją gitarę do należytego porządku. Nikomu nie
pozwalał dotykać swojego skarbu.
-
Zostaw ją wreszcie. Zbieramy się.
-
Zaraz.
Kable
odłączone, struny odpowiednio naciągnięte. Instrument został
schowany w bezpiecznym miejscu.
-
To tylko gitara, a dbasz o nią jak o dziecko – Adam pokręcił
głową. Nigdy nie wpadłby na to, aby tak dbać o swój sprzęt. Coś
się psuło – kupował nowy i tyle.
Tommy
wzruszył ramionami.
-
Nie musiałeś na mnie czekać.
Po
raz ostatni ogarnął wzrokiem swój kąt. Po kolei sprawdzał w
głowie kolejne punkty na swojej liście.
Przerwał
mu niespodziewany ciężar na ramieniu.
-
Pogwałcasz moją prywatność – zakomunikował krótko, odpychając
od siebie kolegę.
-
Przedwczoraj ci to nie przeszkadzało.
-
Ha ha ha…
-
Wstałeś lewą nogą, czy co?
Tommy
prychnął na widok znajomego języka. Nie był w dobrym humorze.
Zostało tylko kilka godzin do kolejnego występu, a on miał ochotę
wyłącznie na wielogodzinną przerwę spędzoną w dużym, miękkim
łóżku. Długa, regenerująca drzemka. W czasie tras koncertowych
sen stawał się niezwykle cennym towarem.
-
Zostaw gitarę i chodź – rzucił w końcu Lambert, klepiąc
blondyna po plecach.
-
Aż tak ci brakuje mojego towarzystwa?
-
To coś złego?
-
Po ostatnim koncercie… Tak, trochę tak.
-
Co było nie tak?
-
Usuwanie twojej śliny z twarzy i włosów – skrzywił się, co
wywołało głośną salwę śmiechu. – Znajdź sobie wreszcie
faceta!
-
Nie muszę, z tobą mi dobrze – odpowiedział Adam, wciąż śmiejąc
się do rozpuku. Dość szybko poczuł dłonie zaciskające się
wokół jego szyi. Wiedział, że tak będzie, ale nie mógł sobie
tego darować. Uwielbiał droczyć się z Tommym.
Szli
ramię w ramię do garderoby, nieustannie drażniąc się i
popychając. „Jak dzieci…” – słyszeli nieraz od swoich
współpracowników. Nie przeszkadzało im to. Czemuż mieliby się
oburzać na prawdę?
W
dość przestronnym jak na znane im standardy miejscu kontynuowali
rozmowę okraszoną niewybrednymi żartami i uwagami.
Gitarzysta
kończył właśnie pakować swoją torbę, gdy zauważył, że jego
towarzysz zachowuje się dziwnie.
-
Słyszysz muzykę?
-
Hm? No, coś słyszę – przytaknął Tommy bez większego
zainteresowania. – Adam?
Nim
zdążył unieść głowę, znajomego bruneta już nie było.
- Nie mam do ciebie siły…
Pospiesznie upchnął swoją sportową torbę w bezpieczne miejsce i pognał za ciemnowłosym wokalistą. Wyskoczywszy z garderoby, rozejrzał się dookoła. Na końcu korytarza dostrzegł pukiel czarnych włosów, znikających za zakrętem. Przeklął w myślach i ruszył za tropem. Skupił się na jednym punkcie. Nie dostrzegał kolejnych mijanych drzwi i korytarzy. Podłoga trzeszczała coraz bardziej.
Obiekt jego zainteresowań zatrzymał się dopiero po minucie pościgu. Całej cholernej minucie, która jakimś cudem dla Tommy'ego zdołała rozciągnąć się do czasu potrzebnego na przebiegnięcie maratonu.
Kilka metrów przed celem zachwiał się i oparł o ścianę. Bieg nie pomagał na jego zmęczenie.
- Niech ja cię tylko… – zacisnąwszy pięści, wysyczał w stronę znajomej sylwetki, .
Postać stojącego wokalisty oświetlało mocne światło. Tommy przeszedł przez uchylone drzwi.
Drewniana podłoga zaskrzypiała pod jego stopami. Nie zwrócił uwagi na to, dokąd właśnie wszedł. Jedyne co zarejestrował to zapach słodkich owoców.
Nabrał powietrza do płuc, lecz nie było mu dane wypuścić go w odpowiedniej chwili. Przeszkodziła mu w tym para błękitnych oczu. Jak również sporej wielkości dłoń.
Niewiele był w stanie zrobić.
Zaledwie kilka ruchów wystarczyło, aby przetransportować mężczyznę z ciemnego, zagraconego kąta do jeszcze mniejszej, drewnianej klitki. Na nieszczęście dla blondyna "teleportacja" nie odbyła się bez komplikacji. Siniaki były zapewnione. Gitarzysta poobijał się o twarde kanty i omal nie zaliczył bliskiego spotkania z podłożem po zaczepieniu nogą o jakiś worek, którego zawartość rozsypała się po podłodze.
- Popier…
- Cicho!
Ból był nieprzyjemny, a w połączeniu ze zmęczeniem i dezorientacją, dodatkowo rozzłościł muzyka.
Kolejna próba podniesienia głosu. Ciężar drugiego ciała zaparł mu dech w piersiach.
- Sorry… – szepnął przepraszająco Adam. Czuł jednak, że to może nie wystarczyć. – Popatrz na to. Magia…
Nie miał zamiaru. Z ust blondyna co i raz wydostawały się przytłumione, agresywne warknięcia zmieszane z burknięciami i niezbyt wyszukanymi wulgaryzmami. Tylko ciasnota powstrzymywała go przed zrobieniem Adamowi krzywdy. Dłonie utknęły mu pod jego własnymi pośladkami. Stali ściśnięci w czymś na kształt szafy lub po prostu prostokątnego pudła z niewielką dziurą w ścianie.
Złość szybko minęła pokonana zainteresowaniem. Adam musiał wpatrywać się w coś niezwykłego. Rzadko bywał aż tak podekscytowany.
Blondyn z trudem przysunął głowę do otworu zakrytego cienką siatką, za którym miały dziać się bliżej nieokreślone, fascynujące rzeczy.
Widok w istocie okazał się niesamowity.
Przygaszone światło reflektorów oświetlało młodą parę, wijącą się w zmysłowym tańcu. Na pierwszy rzut oka ich ruchy zdawały się być pozbawione sensu, lecz muzycy wiedzieli, iż to, co dzieje się na scenie rzadko kiedy jest dziełem przypadku. Każdy ruch, nawet jeśli nie zaplanowany co do centymetra, wyrażał to, co miał wyrażać. Głębokie i gwałtowne emocje. Podkreślała to muzyka – kombinacja słów i głosów wypływających z rozpalonych ust, dźwięk uderzeń stóp o posadzkę oraz odgłosy wprawianych w ruch instrumentów. Całości dopełniała delikatna mgła okalająca nogi tancerzy oraz nieśmiało wychylające się z niej płomyki porozstawianych wokół świec.
Ratliff na chwilę odwrócił wzrok, by spojrzeć na znajomego mężczyznę. Na jego twarzy pojawił się uśmiech.
Adam nieraz wspominał swojemu gitarzyście o przeszłości związanej z teatrem, musicalami oraz występami w miejscach tak różnych od wielkich hal koncertowych i z publicznością zgoła inną od tej, z którą miał kontakt obecnie.
- Stare, dobre czasy, co? – Tommy zagadnął do wyższego kolegi, którego oczy zdawały się lśnić.
- O taak.
Był zauroczony, odcięty od rzeczywistości. Tej rzeczywistej rzeczywistości. Znajdował się w swoim świecie.
- Głośna muzyka, taniec, tajemnica – wyliczał cicho, zagłębiając się w przeszłości, która co i raz podsuwała mu nowe obrazy. Słodkie wspomnienia. – Uwielbiałem to.
- Było inaczej niż teraz?
Pytanie retoryczne, lecz mimo to Lambert zdecydował się na odpowiedź.
- Inaczej. Kameralnie. Mogliśmy sobie pozwolić na dużo więcej niż teraz – rzekł, zniżając głos w miarę jak główni aktorzy coraz bardziej mieli się ku sobie. – Wolność sztuki. Wolność uczuć. Mogliśmy wszystko…
- Wolę nie pytać, co masz na myśli – zaśmiał się krótko blondyn. Na powrót zwrócił wzrok ku scenie. – Teraz ku uciesze gawiedzi całujesz się ze swoim gitarzystą. Nawet nie chcę wiedzieć…
- Nawet nie chodzi o to, co było na scenie – przerwał mu Adam wciąż pochłonięty swoimi myślami. - Mieliśmy wolność również poza nią. Nie myśleliśmy o niczym. Nie musieliśmy. Byliśmy tylko my. Tu i teraz.
Wielkie słowa najwyraźniej nie przekonały Tommy'ego, który zdecydował się podążyć poprzednią drogą.
- Może jednak oszczędź mi szczegółów – rzucił pół-żartem, pół-serio, próbując rozweselić kolegę. Ku jego zadowoleniu, udało mu się to. Kąciki pokrytych piegami ust powoli powędrowały w górę.
- Jesteś zazdrosny? – niespodziewanie odpowiedział brunet. Kuksaniec za kuksańca.
- Japa, Adam.
Krótka wymiana zdań rozluźniła atmosferę. Mężczyźni spojrzeli po sobie. Byli tak różni a jednak tak podobni. Podobna przeszłość. Podobne pragnienia.
Wokalista nie potrafił milczeć, gdy coś leżało mu na sercu.
- Chciałbym kiedyś wrócić do tego, co było – szepnął zamyślony. – Wystarczy mi jeden dzień. Więcej to za dużo. Jeden dzień…
Był pewien smutek w tych słowach. Nawet Tommy zdołał to wyczuć. Uczucie, które sprawiło, iż błękitne tęczówki migotały już coraz mniej.
Ostatnie dwa lata przypominały jazdę kolejką górską. Bez trzymanki. Do góry nogami. Na morzu podczas sztormu stulecia. Zyskali wiele, lecz stracili to, co obaj wielce cenili. Prywatność. Wolność. Poczucie bezpieczeństwa.
Dwadzieścia cztery godziny – czymże to jest wobec całego życia? Wobec trzydziestu lat, które przeżył do tej pory? Wobec lat, które dopiero go czekały? Z pozoru niewiele, lecz w rzeczywistości nawet ten jeden dzień był poza jego zasięgiem. Przynajmniej w najbliższym czasie, gdy jego kariera wciąż postępowała. Nic jednak nie zdradzało, aby wkrótce miała chylić się ku końcowi.
Poczuł dotyk na ramieniu. Blond kosmyki zdołały połaskotać go w szyję. Wzruszyło go to, Tommy rzadko zdobywał się na emocje. Był bardzo skrytą osobą i nie lubił okazywać czułości. Teraz jednak zrobił to specjalnie dla niego. Chciał go wesprzeć, pokazać, że nie jest sam. Adam bardzo doceniał ten gest. Gdyby mógł, z radością by go odwzajemnił, lecz w obecnej sytuacji niewiele był w stanie zrobić. Niewielka przestrzeń krępowała jego ruchy.
- Dziękuję – zwrócił się cicho do blondyna. Tyle wystarczyło. Jedno słowo i dotyk policzka na miękkiej czuprynie.
Trwali tak chwilę, obserwując dalszą część występu. Słowa były zbędne, mogłyby zepsuć ten uroczy moment. Tak też zresztą się stało jakąś minutę później.
- Odsuń się, śmierdzisz – zakomunikował krótko Tommy.
- Kąpałem się!
- To nie pomogło – dodał najwyraźniej zmęczony nadmiarem czułości i niezbyt wygodną pozycją. – Rusz się!
- Nie mam miejsca.
- To wyjdź!
- Nie mogę…
- Nie mam do ciebie siły…
Pospiesznie upchnął swoją sportową torbę w bezpieczne miejsce i pognał za ciemnowłosym wokalistą. Wyskoczywszy z garderoby, rozejrzał się dookoła. Na końcu korytarza dostrzegł pukiel czarnych włosów, znikających za zakrętem. Przeklął w myślach i ruszył za tropem. Skupił się na jednym punkcie. Nie dostrzegał kolejnych mijanych drzwi i korytarzy. Podłoga trzeszczała coraz bardziej.
Obiekt jego zainteresowań zatrzymał się dopiero po minucie pościgu. Całej cholernej minucie, która jakimś cudem dla Tommy'ego zdołała rozciągnąć się do czasu potrzebnego na przebiegnięcie maratonu.
Kilka metrów przed celem zachwiał się i oparł o ścianę. Bieg nie pomagał na jego zmęczenie.
- Niech ja cię tylko… – zacisnąwszy pięści, wysyczał w stronę znajomej sylwetki, .
Postać stojącego wokalisty oświetlało mocne światło. Tommy przeszedł przez uchylone drzwi.
Drewniana podłoga zaskrzypiała pod jego stopami. Nie zwrócił uwagi na to, dokąd właśnie wszedł. Jedyne co zarejestrował to zapach słodkich owoców.
Nabrał powietrza do płuc, lecz nie było mu dane wypuścić go w odpowiedniej chwili. Przeszkodziła mu w tym para błękitnych oczu. Jak również sporej wielkości dłoń.
Niewiele był w stanie zrobić.
Zaledwie kilka ruchów wystarczyło, aby przetransportować mężczyznę z ciemnego, zagraconego kąta do jeszcze mniejszej, drewnianej klitki. Na nieszczęście dla blondyna "teleportacja" nie odbyła się bez komplikacji. Siniaki były zapewnione. Gitarzysta poobijał się o twarde kanty i omal nie zaliczył bliskiego spotkania z podłożem po zaczepieniu nogą o jakiś worek, którego zawartość rozsypała się po podłodze.
- Popier…
- Cicho!
Ból był nieprzyjemny, a w połączeniu ze zmęczeniem i dezorientacją, dodatkowo rozzłościł muzyka.
Kolejna próba podniesienia głosu. Ciężar drugiego ciała zaparł mu dech w piersiach.
- Sorry… – szepnął przepraszająco Adam. Czuł jednak, że to może nie wystarczyć. – Popatrz na to. Magia…
Nie miał zamiaru. Z ust blondyna co i raz wydostawały się przytłumione, agresywne warknięcia zmieszane z burknięciami i niezbyt wyszukanymi wulgaryzmami. Tylko ciasnota powstrzymywała go przed zrobieniem Adamowi krzywdy. Dłonie utknęły mu pod jego własnymi pośladkami. Stali ściśnięci w czymś na kształt szafy lub po prostu prostokątnego pudła z niewielką dziurą w ścianie.
Złość szybko minęła pokonana zainteresowaniem. Adam musiał wpatrywać się w coś niezwykłego. Rzadko bywał aż tak podekscytowany.
Blondyn z trudem przysunął głowę do otworu zakrytego cienką siatką, za którym miały dziać się bliżej nieokreślone, fascynujące rzeczy.
Widok w istocie okazał się niesamowity.
Przygaszone światło reflektorów oświetlało młodą parę, wijącą się w zmysłowym tańcu. Na pierwszy rzut oka ich ruchy zdawały się być pozbawione sensu, lecz muzycy wiedzieli, iż to, co dzieje się na scenie rzadko kiedy jest dziełem przypadku. Każdy ruch, nawet jeśli nie zaplanowany co do centymetra, wyrażał to, co miał wyrażać. Głębokie i gwałtowne emocje. Podkreślała to muzyka – kombinacja słów i głosów wypływających z rozpalonych ust, dźwięk uderzeń stóp o posadzkę oraz odgłosy wprawianych w ruch instrumentów. Całości dopełniała delikatna mgła okalająca nogi tancerzy oraz nieśmiało wychylające się z niej płomyki porozstawianych wokół świec.
Ratliff na chwilę odwrócił wzrok, by spojrzeć na znajomego mężczyznę. Na jego twarzy pojawił się uśmiech.
Adam nieraz wspominał swojemu gitarzyście o przeszłości związanej z teatrem, musicalami oraz występami w miejscach tak różnych od wielkich hal koncertowych i z publicznością zgoła inną od tej, z którą miał kontakt obecnie.
- Stare, dobre czasy, co? – Tommy zagadnął do wyższego kolegi, którego oczy zdawały się lśnić.
- O taak.
Był zauroczony, odcięty od rzeczywistości. Tej rzeczywistej rzeczywistości. Znajdował się w swoim świecie.
- Głośna muzyka, taniec, tajemnica – wyliczał cicho, zagłębiając się w przeszłości, która co i raz podsuwała mu nowe obrazy. Słodkie wspomnienia. – Uwielbiałem to.
- Było inaczej niż teraz?
Pytanie retoryczne, lecz mimo to Lambert zdecydował się na odpowiedź.
- Inaczej. Kameralnie. Mogliśmy sobie pozwolić na dużo więcej niż teraz – rzekł, zniżając głos w miarę jak główni aktorzy coraz bardziej mieli się ku sobie. – Wolność sztuki. Wolność uczuć. Mogliśmy wszystko…
- Wolę nie pytać, co masz na myśli – zaśmiał się krótko blondyn. Na powrót zwrócił wzrok ku scenie. – Teraz ku uciesze gawiedzi całujesz się ze swoim gitarzystą. Nawet nie chcę wiedzieć…
- Nawet nie chodzi o to, co było na scenie – przerwał mu Adam wciąż pochłonięty swoimi myślami. - Mieliśmy wolność również poza nią. Nie myśleliśmy o niczym. Nie musieliśmy. Byliśmy tylko my. Tu i teraz.
Wielkie słowa najwyraźniej nie przekonały Tommy'ego, który zdecydował się podążyć poprzednią drogą.
- Może jednak oszczędź mi szczegółów – rzucił pół-żartem, pół-serio, próbując rozweselić kolegę. Ku jego zadowoleniu, udało mu się to. Kąciki pokrytych piegami ust powoli powędrowały w górę.
- Jesteś zazdrosny? – niespodziewanie odpowiedział brunet. Kuksaniec za kuksańca.
- Japa, Adam.
Krótka wymiana zdań rozluźniła atmosferę. Mężczyźni spojrzeli po sobie. Byli tak różni a jednak tak podobni. Podobna przeszłość. Podobne pragnienia.
Wokalista nie potrafił milczeć, gdy coś leżało mu na sercu.
- Chciałbym kiedyś wrócić do tego, co było – szepnął zamyślony. – Wystarczy mi jeden dzień. Więcej to za dużo. Jeden dzień…
Był pewien smutek w tych słowach. Nawet Tommy zdołał to wyczuć. Uczucie, które sprawiło, iż błękitne tęczówki migotały już coraz mniej.
Ostatnie dwa lata przypominały jazdę kolejką górską. Bez trzymanki. Do góry nogami. Na morzu podczas sztormu stulecia. Zyskali wiele, lecz stracili to, co obaj wielce cenili. Prywatność. Wolność. Poczucie bezpieczeństwa.
Dwadzieścia cztery godziny – czymże to jest wobec całego życia? Wobec trzydziestu lat, które przeżył do tej pory? Wobec lat, które dopiero go czekały? Z pozoru niewiele, lecz w rzeczywistości nawet ten jeden dzień był poza jego zasięgiem. Przynajmniej w najbliższym czasie, gdy jego kariera wciąż postępowała. Nic jednak nie zdradzało, aby wkrótce miała chylić się ku końcowi.
Poczuł dotyk na ramieniu. Blond kosmyki zdołały połaskotać go w szyję. Wzruszyło go to, Tommy rzadko zdobywał się na emocje. Był bardzo skrytą osobą i nie lubił okazywać czułości. Teraz jednak zrobił to specjalnie dla niego. Chciał go wesprzeć, pokazać, że nie jest sam. Adam bardzo doceniał ten gest. Gdyby mógł, z radością by go odwzajemnił, lecz w obecnej sytuacji niewiele był w stanie zrobić. Niewielka przestrzeń krępowała jego ruchy.
- Dziękuję – zwrócił się cicho do blondyna. Tyle wystarczyło. Jedno słowo i dotyk policzka na miękkiej czuprynie.
Trwali tak chwilę, obserwując dalszą część występu. Słowa były zbędne, mogłyby zepsuć ten uroczy moment. Tak też zresztą się stało jakąś minutę później.
- Odsuń się, śmierdzisz – zakomunikował krótko Tommy.
- Kąpałem się!
- To nie pomogło – dodał najwyraźniej zmęczony nadmiarem czułości i niezbyt wygodną pozycją. – Rusz się!
- Nie mam miejsca.
- To wyjdź!
- Nie mogę…
Coś,
co z początku wyglądało jedynie na głupi żart, szybko urosło do
rangi poważnego problemu. Okazało się, że wejście do szafy było
o wiele łatwiejsze od wyjścia z niej. Zaklinowali się.
-
Szlag, szlag, szlag…
-
Tommy…
Momentalnie
zamilkli, całą swoją uwagę skupiając na dwóch postaciach, które
szły w ich stronę. Najwyraźniej miejsce, w którym schronili się
muzycy, miało być częścią występu.
Na przyjaciół padł blady strach. Nikt nie mógł ich tak zobaczyć.
Wszystko
ucichło. Słyszeli jedynie swoje oddechy i bicie przerażonych serc.
Bali się drgnąć, aby nie zdradzić swojego położenia. Stali w
bezruchu, a cienie podchodziły coraz bliżej.
Uratował
ich przypadek. Mały, kulisty przypadek.
Jedna
z postaci zniknęła im pola widzenia. Na właściwy ślad
naprowadził ich wzrok drugiego "cienia" oraz głośny,
potępieńczy jęk.
-
Ałaaa!
-
Hę? A tobie co? Co robisz na ziemi?
-
A jak myślisz? Wywaliłem się przez te pieprzone jabłka! Nie gap
się i pomóż mi wstać!
Po
chwili dwóm upiornym postaciom udało się uporać z uciążliwą
sytuacją i utorować sobie drogę do celu. Dopięli swego i
przepchnęli pokaźną skrzynię bliżej sceny. Muzyków jednak już
w niej nie było. Już dawno zniknęli za drewnianymi drzwiami,
wprawiając w ruch wiszącą na nich kartkę.
"Splecione gałęzie. Ballada o nasionach, które wydały złote owoce."
***